Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

Wspomnienia, Indie

3. Nocnym pociągiem do Jaipuru

Trud podróży i fantastyczne Old Bikaner

Dziękuję bardzo serdecznie za pamięć i życzenia są piękne i jak się okazało wiele osób pamięta i śle życzenia czy to emailowo czy smsowo. Wszystko to bardzo cieszy. Pamięć czyni człowieka wielkim bo dowartościowuje go. Zresztą odsyłam do "Pamięć i Tożsamość" Jana Pawła II.
Co do naszej podroży. Obecnie wyjeżdżamy z Bikaner udając się nocnym pociągiem do Jaipuru a potem na następny dzień do Agry czyli słynnego Tadż Mahal. Tutaj jest sama pustynia wiec grzeje niemiłosiernie, co daje się szybko odczuć. Bez wody w ręku nie pospaceruje długo choćby chciał. Tutaj nie trzeba jeść tylko trzeba pić. Aby utrzymać jakąś równowagę jemy raz dziennie, ale pijemy po podniesieniu się z łóżka całe wiadro i tak bez przerwy. Co więcej. Pijąc tyle sika się raz lub dwa razy dziennie. Wszystko momentalnie wychodzi przez skórę z każdej części ciała. Wczoraj wyjechaliśmy rano z Amritsar autobusem do Jalandhar a potem 11 godzin spóźnionym pociągiem do Bikaner. O samej podroży pociągiem można powiedzieć wiele bo pchamy się raczej w wagony dla Hindusów a nie w klimatyzowane dla wielkich turystów z Ameryki czy bogatego zachodu Europy. Kontakt z tymi ludźmi potwierdza, że są bardzo otwarci, nie tylko dlatego że jesteśmy dla nich jakąś atrakcją, ale dlatego że przez nas są ciekawi naszego życia. Swoje znają dobrze, ale naszego nie, chyba tylko z mediów, ale pewnie większość Hindusów jeszcze nie ma sporego kontaktu z codzienną lub tygodniową prasą, internetem lub nawet telewizją. Mieliśmy zarezerwowane w bilecie kupionym przez agencję turystyczną miejscówki (agencję dlatego że na kolei nie można kupić biletu na dzień przed odjazdem), ale jak wsiedliśmy do pociągu na naszym miejscu siedziało pewnie z 6 osób, a skwar dorównywał niewielkiej bliskości słońca. No cóż tutaj chylę czoła przed gościnnością hinduską. Pokazaliśmy swoje miejscówki i od razu znalazło się dla nas miejsce, a ci, co siedzieli musieli wstać bo jakiś życzliwy pan poprzeganiał ich. To miejsce jest ich i nie ma gadania. Nikt nie stawiał oporu ani nie kręcił nosem, nawet jeśli był starszy od nas i na wiadomość, że wysiadają za 25 min zgodziliśmy się postać. Nie było żadnego gadania. Siadamy bo to nasze miejsce i tyle. Obok nas jechało kilku panów, którzy byli zaciekawieni każdą nasza rzeczą, moimi zepsutymi okularami, mapą Indii, czy przewodnikiem no i oczywiście zrobieniem sobie z nami zdjęcia co tutaj jest niemałą atrakcją. Dzięki nim czuliśmy się bezpiecznie, ale chronili nas przed chętnymi na nasze miejsca. Potem kiedy zająłem moje górne miejsce do spania, gdzie duszność nie pozwoliła zmrużyć oka zaczęło się naprawianie wiatraka. Hindus z sąsiedniego łóżka próbował rozpędzić go swoim grzebieniem, potem uderzał w wiatrak. Kilka prób, udało się, ale po czasie zawsze się zatrzymywał. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie kilogramy kurzu na wiatraku a potem na grzebieniu. A czyszcząc własny grzebień, po prostu poczesał się i grzebień z kurzu był czysty. Poza wymiocinami gościa z następnego przedziału, dusznością ze spoconych ciał i kolorowych nóg nie ma co opisywać. Poza tym jeszcze ucieszyli się przy naprawianiu wiatraka kiedy powiedziałem, że w Ameryce to byłby problem a Indiach nie ma problemu. Poczuli się dumni. I tak na pierwszą w nocy dojechaliśmy do Bikaneru. Rikszarz zawiózł nas do bardzo taniego i przyzwoitego hotelu. Dospaliśmy do rana biorąc kąpiel, która pozwoliła ładnie zmyć trud egzotycznej podróży. Rano pojechaliśmy kupić bilety na Jaipur. Następnie pojechaliśmy motorikszą 30 km do świątyni szczurów. Czegoś takiego nie widziałem w życiu. Tyle czczonych szczurów w jednym miejscu nie ma się okazji zobaczyć w codzienności. Oczywiście trzeba było zdjąć buty i wejść do środka, ale i tak obok tych chyba tysięcy szczurów to my byliśmy większą atrakcją. Szczury łaziły wszędzie miały swoje korytarze i nie reagowały na ludzi modlących się lub spacerujących po świątyni. Potem zwiedzaliśmy nigdy niezdobyty i okazały fort Bikaner. Rzeczywiście było co widzieć i podziwiać. Następnie smaczny obiadek w mieście gdzie ze świecą szukać restauracji z mięsem i alkoholem. Nie pozostało nic innego jak wegetariański posiłek. Spacerują po mieście zaczepił nas pewien młody człowiek o imieniu Achmed i zaprowadził do swojego sklepu, gdzie jako wolontariusz pracował w czasie swoich wakacji pomagając jakieś pozarządowej organizacji. Za miesiąc sam wybiera się do swojego przyjaciela do Niemiec, do Lipska. Wypiliśmy czarną indyjską herbatę po raz pierwszy bo trudno było odmówić takiej gościnności w tym sklepie. Potem jego kolega oprowadził nas po fantastycznym Old Bikaner. Miasto cudowne, ale jak wszystko w Indiach cholernie zaniedbane. Pozdrawiam serdecznie i napiszę coś jeszcze przy następnej okazji.
 

 

3. Nocnym pociągiem do Jaipuru

2. Kolejne wspomnienia z Indii

Ceremonia zamknięcia granicy

Poniedziałek 06.07.2009 r.Opisywać jest co, bo świat niezwykle różnorodny. Tych Hindusów jest wszędzie pełno i nie można się od nich uwolnić. Poza tym powtarza się piękna sytuacja, że jesteśmy tutaj atrakcją i nawet zaczyna mnie to irytować. Bo chcą zdjęcia, każdy się dopytuje skąd jesteśmy i co robimy no i oczywiście czy mamy żony. Odpowiedzi są znane więc nie będę tego pisał. Przedwczoraj cały dzień spędziliśmy w ich autobusach, to niepowtarzalny klimat, ale na dłuższą metę wyczerpujące. Wczoraj chodziliśmy po Amritsar oglądając Złotą Świątynię Sikhów. Ciekawa religia. Poza tym miasto niczego sobie a w nim 1 mln mieszkańców. Skąd ich tutaj tyle to nie mam pojęcia? Wieczorem pojechaliśmy na granicę z Pakistanem by zobaczyć niesamowite przedstawienie zamknięcia granicy. Wojskowi dają taki teatr, że szok. Poza tym po oby stronach granicy niczym w amfiteatrze siedziało pewnie 20-30 tys. ludzi po stronie indyjskiej i tyle samo po pakistańskiej i obserwowało historyczny zwyczaj zamykania granicy. Co najciekawsze towarzyszyły temu niesamowite okrzyki wojenne ludzi. Raz po stronie indyjskiej, a raz po stronie pakistańskiej. To naprawdę warto nie tyle zobaczyć co doświadczyć. Potem wróciliśmy do naszego hoteliku za 400 rupii czyli 9 USD za pokój. Stwierdzam, że kraj do włóczęgostwa jest jedyny, bo wszędzie można śmiało i tanio dojechać. Póki co hoteli nie brakuje ani możliwości transportu a i wszystko dla nas jest liczone w niewielkich kwotach. Dzisiaj zaprosiłem Pyrcza na obiad urodzinowy. W końcu 30 lat mija w niezwykłym miejscu. Zjedliśmy pierwszy raz od tygodnia mięso. Jakiegoś kurczaka. Zobaczę czy noc będzie spokojna. Poza tym wypiliśmy po trzy piwa indyjskie - dość dobre. A co najważniejsze wszyscy chcą z nami się przyjaźnić. To miłe i niespotykane w Polsce a zwłaszcza w naszej kurii - przepraszam. Wczoraj niedziela więc nie zapomnieliśmy o obowiązku mszy i wieczorem ładnie odprawiliśmy Eucharystię w mieście Sikhów. Pozdrawiam cieplutko i trzymaj te rozczochrane emaile. Maciej.

2. Kolejne wspomnienia z Indii

1. Namaste - czyli dzień dobry Indiom i Nepalu

Kraj pełen kolorów i kontrastów

Piątek  03.07.2009 r. Trudno jest pisać na tej hinduskiej klawiaturze bo polskie literki są tylko podolepiane…

A u nas… Dzisiaj wypadliśmy z hotelu w Delhi i pojechaliśmy na dworzec - syf dodaje klimatu- szukać „PKS-u” do Riszikesz. Stałem chyba z godzinę przy kasie żeby powiedzieli mi, że bilety u kierowcy. Kiedy poszedłem szukać autobusu, on odjeżdżał, ale że jesteśmy tutaj jako biali ogromną atrakcją zaczekali na nas i tak nieświadomi, bez śniadania, w okrutnie porozbijanym i wiekowym autobusie spędziliśmy siedem godzin a w dodatku w pirackiej jeździe. Uwierz, że wasza Bova w Grecji to cud techniki i nowoczesność wobec naszego trzybiegowego busa, ale co najważniejsze i tak nie dojechaliśmy nim do celu bo 20 km przed Riszikesz zepsuł się, wiec dojechaliśmy niezastąpioną tutaj rikszą tym razem nieco większą. Poznaliśmy w niej Australijkę która przyjechała do Indii z Wrocławia. Miasteczko jest u podnóża Himalajów i jest to światowe centrum jogi. Wszędzie świątynie i nauki jogi. No i oczywiście Ganges i ablucje hinduskie. Przed chwilą weszliśmy na imprezę do Krisznowców - niezła jazda. A nie wiem czy my tutaj dla hindusów nie jesteśmy większą atrakcją niż cokolwiek innego? Wybacz, że z błędami, ale nie będę tego poprawiał. Pogoda dopisuje i jest OK. Oby tak dalej. Idę kupić jakiejś wody i Cole, żeby popić Whisky.

1. Namaste - czyli dzień dobry Indiom i Nepalu