Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

10. Samolotem, taksówką i statkiem do celu

W drodze do portu Lewoleba

Dotychczasowe nasze doświadczenia z kupowaniem biletów na samolot były bardzo dobre tzn. przychodziliśmy na lotnisko nawet godzinę przed odlotem i kupowaliśmy bilety. Myśleliśmy, że taka sama historia będzie z opuszczeniem Borneo. Niestety rzeczywistość nie była tak łaskawa. W naszym hotelu było małe biuro, które obsługiwało sprzedaż biletów lotniczych, ale miła Pani oznajmiła nam, że wszystko na dzisiaj i na jutro jest full. Lekko załamaliśmy się. Bo przecież szkoda czasu na czekanie, a innej możliwości wydostania się z Borneo nie ma. Co prawda zostaje statek, ale on bardzo długo płynie i podejrzewam, że bilety wcale nie byłyby tańsze. Jednak udało nam się po godzinnym szukania w innej agencji kupić bilety przez Makasar na Sualesi do Denpassar na Bali. Stamtąd na kolejny dzień kupiliśmy bardzo drogie bilety lokalne z międzylądowaniem do Maumery na wschodzie wyspy Flores. Był to dziewiczy lot niewielkim turbośmigłowym samolotem produkcji chińskiej. Ale jak widać żyjemy.
W Denpassar zobaczyliśmy tylko centrum miasta, gdzie trzeba przyznać, że chyba było to najbardziej brudne miasto z dotychczas odwiedzonych, co wzbudziło zdziwienie ze względu na sławetność Bali wśród turystów na całym świecie. Jeszcze jedno nam się udało, spróbować miejscowego wyrobu alkoholowego tzn. Araku. Siedząc przy sklepie gdzie był dostępny Internet dziwiliśmy się, jaka panuje tutaj prohibicja i ze młodzież z używek ma tylko papierosy. Tymczasem siedzący obok młodzi chłopcy zaproponowali nam łyk araku. No to nauczyliśmy ich polskiego toastu „na zdrowie” i wypiliśmy. Na jednym łyku się skończyło. Bo oprócz tego, że był mocny to jeszcze nie wpływał do żołądka, ale zostawał w przełyku, co wzbudzało nie miłe uczucie. Ale obraz prohibicji indonezyjskiej mieliśmy urzeczywistniony.
Rano poszliśmy na lotnisko po bilety, potem wspomniana wizyta centrum miasta i tutaj kolejny raz nauka jak dotychczasowi taksówkarze potrafią oszukiwać. Jechaliśmy taksówką gdzie kierowca włączył taksometr i za całą trasę wyszło taniej niż 500 metrów z lotniska do hotelu. Tak to bywa jak pierwszy raz odwiedza się jakiś kraj. Według przysłowia, że trzeba frycowe zapłacić zanim będziesz wiedział, o co chodzi.
Między lądowanie na trasie z Denpassar do Maumere było w Luanbadżio. Lotnisko bardzo małe jakby samolot wylądował na bezludziu i wszędzie trzeba było szukać domów. Ale pewnie to mylne w Indonezji, bo domy tutaj nie są wielkie i małe miejscowości potrafią się ukryć w bujnych i wysokich drzewach. W Maumere kolejne doświadczenie turystycznych naganiaczy. Jeden okazał się bardzo profesjonalny. Bo kiedy pytaliśmy o cenę, on usilnie zapraszał do siebie zapewniając, że pokaże nam zdjęcia z proponowanego programu i pogadamy o cenie, bo tutaj jest za dużo ludzi. Nie mieliśmy wyjścia, pojechaliśmy z nim. Ale tym razem to my postanowiliśmy być sprytniejsi. Uzyskaliśmy wszystkie dokładne informacje zanim spytaliśmy o cenę. Powiedział nam wszystko o miejscach proponowanych na Flores o wyjeździe do Lamalera z godzinami odjazdów promu i ciężarówki zabierającej ludzi do tej wioski wielorybników. Na końcu, kiedy powiedział nam cenę. My oczywiście odparliśmy, że to za drogo i zastanowimy się idąc na miasto coś zjeść. Ale dla niego było to obraźliwe, bo zwinął materiały prezentujące nam program i odwracając się z zapalanym papierosem powiedział, że jedźcie sobie z innym. No to poszliśmy, a że nie trudno wyróżniać się spośród mieszkańców Indonezji za drugim skrzyżowaniem zatrzymuje się taksówka i pyta: gdzie chcemy jechać? Pokazaliśmy miejsce na mapie i zaproponowaliśmy naszą ceną za dojazd do Larantuka a on zgodził się na naszą cenę. Był to bardzo wesoły przejazd, bo kierowca okazał się niezłym dowcipnisiem. Ale te 140 kilometrów pokonał w trzy godziny po wąskich i krętych drogach. Mieliśmy okazję obserwować zachodzące słońce na tle plantacji palm kokosowych. Co naprawdę było miłym widokiem.
Oprócz tego widoku to, co jechało razem z nami to krajobraz „floreskich” wiosek. Bardzo małe i bardzo skromne. Wiele domów było zbudowanych z babusa. Najbardziej okazałe były budynki szkoły. Wszystkie przyozdobione flagami indonezyjskimi gdyż 18 sierpnia Indonezja ma swoje narodowe święto. Jadąc przez te wioski ma się wrażenie, że dom mają tylko do spania i jedzenia. Bo czas spędzają na zewnątrz siedząc grupkami i rozmawiając ze sobą. To miłe i niestety rzadkie w Europie. Do Larantuka dojechaliśmy wieczorem. Hotele w pobliży statków były zajęte, ale znaleźliśmy nocleg u Abdula w obskurnym rodzinnym hoteliku. Trzeba przyznać, że bardzo miło. Kolację zjedliśmy nad wodą, gdzie było skupisko obnośnych restauracji. Kuchnia to zwyczajny grill palony wysuszonymi skorupami z kokosa a lada to wózek na kółkach. Stoły pod folią jak kiedyś domki weselne montowane na czas imprezy. Ale serwowali świeże ryby i co trzeba przyznać bardzo smaczne i pożywne.
Rano statek do Lewoleby mieliśmy o ósmej. Obawiając się przepełnienia przyszliśmy o godzinę wcześniej. Odpływały dwa statki, które – jak sądząc – z wyglądu wcale nie były najnowsze. Ale dziesięciocylindrowy silnik z Mitschubisi dawał sobie radę. Statek rzeczywiście załadowany w większości towarami. Pełno tekturowych pakunków z zapasami i worków z ryżem. Dziób statku to wystawa kilkunastu motorowerów a środkowa część to dwa piętra ludzi. Ubikacja z dziurą bezpośrednio do wody a miejsca, gdzie, kto woli nawet na dachu. Trzy godzinny rejs to nie lada przygoda poznania indonezyjskiego transportu morskiego łączącego rozsypane wyspy. Byliśmy jedynymi białymi na statku, co od razu zostało zauważone i budziło nie jeden uśmiech na twarzach tubylców. Wielu po prostu przechodzą obok mówiło pierwszym: „hello Mister”. Oczywiście grzeczności nie było końca. Tutejsza otwartość nie ma sobie równej. Ludzie bez skrępowania siedzieli lub leżeli sobie na siedzeniach zajmując miejsca innym, ale nie było żadnego problemu żeby ktoś usiadł sobie na schodach albo na barierce chroniącej od wypadnięcia do wody. Ludzie raczej milczący i ospali, ale przy tych temperaturach nie ma się, co dziwić.