Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

11. Phewa Lake i myśli o powrocie

Blaski i cienie podróżowania

To pięknie, że śledzisz nasze poczynania w necie i oglądasz zdjęcia. Dzisiaj łatwo się podróżuje. A co gorsza można nawet być śledzonym, ale nam to nie przeszkadza. A co dalej… Na następny dzień rano nie ściągaliśmy się z łóżka za wcześnie. Zresztą noc dla mnie była bardzo długa, bo nie mogłem spać. Jednak serca i myśli człowiek nie wykiwa w swoim wypadku. Poszedłem położyć się na balkonie naszego hoteliku, bo pokój dla mnie był sauną. Tam udało się jakoś zasnąć. Muszę przyznać na wszelkie myśli trapiące człowieka, Piotr znalazł niechcący ukojenie. Piosenkę Wójcickiego "Miejcie nadzieję" fantastyczne słowa, które bardzo podnoszą na duchu.
Rano zaplanowaliśmy spacer nad wodospad Devil Fall. Wodospad jest o tyle ciekawy, że rzeka wypływająca z jeziora Phewa w Pokharze wpada z ogromnym hukiem w ziemię i  znika. Po prostu zapada się robiąc niesamowite wrażenie. Zapada się po to, by pojawić się za 2 czy 3 kilometry dalej na powierzchni. Bardzo ładne miejsce i warte zobaczenia. Stamtąd po małym śniadanio – obiedzie pojechaliśmy miejskim autobusem (proszę sobie to inaczej nieco wyobrażać) do dwóch świątyń (nazw jak zwykle nie pamiętam, ale kiedyś uzupełnię) jako ze świątyń w naszej podróży było wiele te nie robiły na nas wielkiego wrażenia. Chociaż ta druga, mała świątyńka stojąca jakby w centrum ronda, gdzie samochody musza ją objeżdżać dokonując jakby rytuału buddyjskiego czy hinduskiego – albo tych dwóch religii, który każe obchodzić świątynię. Ciekawa była pod tym względem, że na podporach, gzymsach były płaskorzeźby ze scenami erotycznymi. czyli kolejna Kamasutra w świątyni. To zastanawiające i ciekawe oraz zagadkowe jak oni traktują sex czy akty seksualne? Stamtąd wróciliśmy miejskim autobusem do centrum powłóczyć się jeszcze po miasteczku i tyle. Dzień bardzo relaksujący i spokojny. Następny dzień mieliśmy zaplanowany w ten sposób, jako że wieczorem bardzo mocno zaniosło się i spadł obfity deszcz pomyśleliśmy że rano powinno być czyste niebo. Zatem budzimy się przed szóstą i jeśli jest dobra widoczność jedziemy taksówką na Sarangot pooglądać góry i przy okazji 6:30 planowane jest wielkie zjawisko XXI w. czyli najdłuższe zaćmienie słońca. Jeśli niebo nie będzie ładne to jedziemy od razu do Katmandu. Wstaliśmy jak było zaplanowane. Niestety niebo bardzo pochmurne, więc z widoków zero. Co niewątpliwie zasmuciło, ale o tej porze roku gdyby dwa razy udało nam się osiągnąć takie widoki to jesteśmy wielkimi szczęściarzami albo normalnie pogodowe zaszły juz tak daleko. Skoro niebo nie było łaskawe, to poleciliśmy gościowi z hotelu żeby kupił nam bilet i my po spakowaniu idziemy na autobus. Co do zaćmienia mogę napisać tylko tyle, że zrobiło się nieco ciemniej albo w sposób mało zauważalny i niestety słońca nie było widać wcale ani zaćmienia bo chmury zakrólowały na niebie jakby buntując się albo zasłaniając specjalnie ciekawe widoki. Chmury wygrały i nie okazały się na tyle łaskawe żeby pokazać co kosmos ma do zaoferowania w swoich rzadkich występach. Tym razem nie mieliśmy takiego szczęścia, ale to nie koniec, machnęliśmy ręką na zaćmienie i widoki i zabraliśmy się do pakowania. Aż tu kolejna ciekawa nowina. Niestety żaden autobus dzisiaj nie jedzie z Pokhary do Katmandu, bo maoiści tzn. nepalscy komuniści zrobili sobie strajk na drodze i zablokowali drogę w stronę Katmandu. No cóż... kolejny dzień relaksu. Pogoda zapowiadała się świetnie, ale nie ma planów i wszystko w mieście obejrzane. Na dłuższe trasy spacerowe nie ma się co wybierać z taką spuchniętą nogą, a i Piotr utyskiwał na swoje kolano. No to głowa do zagłówka i tak zeszło do 11. Potem wyszliśmy na obiadek. Była to rybka podana w specyficzny hinduski sposób na dużym blaszanym talerzu przypominającym raczej tace do podawania herbaty dla kilku osób i w małych a nawet malutkich talerzykach kolejne rzeczy do połykania lub maczania chapati. Obiadek dość obfity. Do wieczora na pewno żołądek da mi spokój. Potem obchodząc sklepy zaznajamialiśmy się z tutejszymi cenami płyt CD, które kosztują nawet z zachodnimi wykonawcami 4-7 USD. Pytałem też o sprzęt w góry jak kurtkę North Face za jedyne 50 USD. Takie ceny zupełnie nam odpowiadają i można zrobić świetne zakupy z oryginalnych rzeczy. Zresztą przewodniki też to polecają. W hotelu zagadnięty przez Andzela, synka pracownicy hotelu pograłem z nim w sztole, podrzucając kamyki na sposób nepalski tylko niektóre elementy były takie same jak pamiętam z podstawówki. Zabawy co niemiara. Po tylu latach podrzucać kamyki w Nepalu... wieczorek poszliśmy na Phewa Lake, wypożyczyliśmy łódkę i 2 godzinki upłynęło sielankowo płynąć sobie w dół przeciwległego brzegu i obserwując skaczące dzikie małpy po drzewach. Rzeczywiście las z drugiej strony wyglądał jak dzika puszcza, to i małpy tam jak najbardziej pasowały. Było po dziewiętnastej kiedy żołądek zawołał o swoje, więc do tej samej restauracji, co wczoraj wybraliśmy się na makaronik z chickenem. Tym razem pojawił się nasz znajomy pracownik hotelu i powiedział, że to jego siostra prowadzi ten skromny bar, od razu zaprowadził nas na pokoje. Pokoje co to znaczy? Za małą kuchnią stało 3 łóżka, 2 szafy i telewizor. Ot całe ich mieszkanie, ale mieliśmy kolacyjkę w domowej scenerii. Oczywiście musiał włączyć telewizor i wiadomości indyjskie, gdzie podawano wszystko, co było związane z dzisiejszym zaćmieniem słońca. Niestety jak pisałem nam nie danym do oglądania, więc mówienie o wielkim szczęściu nie odpowiada rzeczywistości. A jutro mam nadzieję, że nie będzie żadnego strajku i jedziemy prosto do stolicy Nepalu - Katmandu na kolejne 3 dni. Jedno to przychodzi mi do głowy. Nepal to niezwykle spokojne miejsce, gdzie widać w jakim tempie ludzie inwestują w turystykę. Ludzie są bardzo przyjaźni, idąc ulicą pozdrawiają nas mówiąc „namaste”, a nawet zdarzyło się, że usłyszeliśmy dzień dobry. Nie da się ukryć ludzie żyją tutaj każdym przyjeżdżającym. Szkoda tylko, że czasem ma się wrażenie, że biały człowiek to chodzące dolary, ale cóż nawet i globalizacja dotarła tutaj i zżera to, co jest najbardziej wartościowe i charakterystyczne dla tej społeczności i tego kraju. Za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat trudno będzie zobaczyć młodą dziewczynę w sari, ale wszystkie w durnych dżinsach. I to nie służy, dlatego dobrze, że udało mi się jeszcze zobaczyć ten kraj pracujących na budowach kobiet, gdzie z koszem na cegły czy zaprawą na plecach, a w opaskach na głowach dźwigają ciężary, gdzie nie jeden Polak nie schyliłby się po to. To pewnie tyle na dziś... zobaczymy co jutro.

Ps. Ja tego co pisze, nie czytam, więc nie wiem, czy to w ogóle ma jakąś składanie i lepi się i nadaje się do czytania, dlatego za każdym razem piszcie? Co do naszego powrotu to 29 lipca o 18:15 lądujmy w Warszawie. Niczym odbierzemy bagaże pewnie będzie 19. Jeśli jest jakiś bus spod lotniska po 20ej to zamów nam i jedziemy jak najszybciej do domu na schabowego, bo miesiąc na wegetarianizmie - to nie dla mnie.