Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

13. Wreszcie w Ugandzie

Bez mapy ani przewodnika po ugandyjskiej stolicy

Granice Tanzanii z Ugandą przekroczyliśmy bez żadnego problemu. Jak się okazało i tutaj granica ma handlujących po obu stronach ludzi, naganiaczy do wymiany pieniędzy i do pomocy w załatwieniu wiz. Ale nie skorzystaliśmy z takiej spontanicznej obsługi z wyjątkiem zamiany kilku niepotrzebnych już tanzańskich szylingów na bardziej kolorowe i z większą ilością zer szylingi ugandyjskie. Chcąc podbić paszport stemplem opuszczenia kraju, trzeba było wypełnić standardową kartę. Natomiast z tubylców mało kto miał paszport. Wystarczała im kartka wielkości A4 ze swoim zdjęciem, tam zbierali pieczątki. To bardzo praktyczny zwyczaj, kiedy mieszkańcy sąsiednich krajów nie muszą posiadać wiz. Na granicy ugandyjskiej znowu kartka do wypełnienia i ten sam dylemat, co napisać o miejscu pobytu w Ugandzie. Niewyraźnie napisałem Kampala i nazwisko księdza, którego znałem z Internetu. Jak się okazało, w zupełności to wystarczyło. Czyli kolejny absurd praktykowany i tutaj. Daliśmy 50 dolarów, a pogranicznik sprawdził serię wydania. Niestety dwa banknoty musiałem wymienić, bo liczą się tylko pieniądze wydane po  roku 2000.  
Wiza to zwykła pieczątka wjazdowa z niewyraźną adnotacją, jakby sygnaturą podpisu. Żadnego kwitu wpłaty, ale nie domagaliśmy się niczego, bo dyskusja pewnie i tak nic by nie dała. Tak oto trafiliśmy do Ugandy. Do końca nie byłem pewien czy uda mi się tu dotrzeć, więc radość moja była ogromna. Do tej pory słyszałem o tym państwie tylko w telewizji i czytałem u Kapuścińskiego. Poza tym nic więcej.
Kampala przywitała nas dużym słońcem i nachalnymi taksówkarzami. W końcu odchodząc poza dworzec, musieliśmy ulec jednemu z nich każąc się dowieźć do względnie taniego hotelu. W College Inn dało się wytargować cenę 30 dolarów za pokój, pewnie jak na stolicę nie ma co narzekać. Bardzo czysty i przyzwoity hotel. Nie mając ani mapy miasta, ani przewodnika ruszyliśmy na podbój ugandyjskiej stolicy. Szukaliśmy jakiejś agencji turystycznej, która zabiera do parku narodowego pod granicą z Burundi, gdzie są jeszcze szympansy. Kiedy w pierwszej zaśpiewali nam 1000 dolarów, to pojawiało się zdziwienie, ale jak w drugiej to potwierdzono, zniechęciliśmy się. Na domiar złego, kobieta poinformowała nas, że tubylcy wchodzą do parku płacą jedyne 5 dolarów, a my musimy zapłacić 500. Tego nie mogłem zrozumieć i zaproponowałem jej, żeby pożyczyła mi swój paszport, na co ona odpowiedziała śmiechem. Radziłem jej, że muszą umówić się ze wszystkimi agencjami turystycznymi i ogłosić strajk, żeby rząd obniżył cenę, wtedy będzie więcej turystów. Ale ona i na to tylko się roześmiała. Zdziwiła się tylko, gdy tłumaczyłem jej, że w Polsce nie ma takich różnic. Ona i ja wchodzilibyśmy do parków narodowych za te same pieniądze. Powinni brać przykład z Polaków.
Wróciliśmy do hotelu z niczym, ale za to taxi motorem, to świetna i tania sprawa. Okazuje się, że tam gdzie bieda, ludzie szybciej sobie radzą. Nie wielu stać na wynajęcie taksówki, a autobusów miejskich tutaj nie ma. Nie ma metra, więc zostają małe busy służące jako taksówki oraz motory. Do tego busa, odpowiednika kenijskiego matatu i tanzańskiego dala-dala wchodzi 17 osób. Najczęściej jest to mała Toyota Hiace, czyli coś mniejszego niż Ford Transit i jeszcze mniejszego niż Volkswagen Transporter. Z przodu siedzą 3 osoby z kierowcą, za nimi również trzy osoby. Dalej trzy i trzy, i przy tych rzędach jest jedno rozkładane siedzenie, które po zasunięciu drzwi opiera się o nie. Może na nim usiąść naganiacz, jak mu się uda, a jak nie, to z głową wystawioną na zewnątrz pokonuje trasę, aż ktoś wysiądzie. Czasami są też miejsca stojące.
Motor taxi to indyjskie bajaje i stare hondy. Motor jest świetny na korki uliczne i skoro na równiku nie ma śniegu, to takie taksówki mają szansę kursować przez cały rok. Mogą wszędzie się zatrzymać i szybciej dojechać pokonując slalomem zakorkowane ulice. Czasami na takim motorze jeździ trzy osoby, a z małym dzieckiem mieści się cztery. Dodać trzeba, że czasami jeszcze z przodu i z tyłu są bagaże, sam widziałem pięciometrową rurę wystawioną do góry. Może to śmiesznie, ale dla tubylców normalne.