Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

14. Wyprawa na wyspy: Komodo i Sumbawa do Sape

Spotkanie z dragonem

Jak dowiedzieliśmy się w restauracji na naszej kolacji w Labuan Badżio pracuje kolejny werbista z Polski ks. Stanisław, zatem do naszych planów dołączył zamiar odwiedzenia Polaka, którego jak się okazuje wszyscy tutaj znają. Bo kiedy padało pytanie skąd jesteśmy i odpowiadaliśmy, że z Polandia, od razu wymieniali patera Stanislo. Tak wymawiali jego imię. Ale rano wynajęliśmy łódkę i popłynęliśmy na wyspę Rinca, żeby zobaczyć sławetne smoki z Komodo. Na tą niewielką wyspę, płynęło się jakiś dwie godziny pomiędzy wieloma innymi wysepkami. Takie pływanie daje rzeczywisty obraz całej Indonezji złożonej z 15 czy nawet jak podają inne źródła z 18 tysięcy wysp. To po prostu jakby kradzież morzu po kawałku jakiegoś lądu. Wygląda to naprawdę niezwykle i robi duże wrażenie. A jeszcze jak połączy się obraz wrażenia ze statku i samolotu widziane z góry daje rzeczywisty obraz tej części świata skupionej tylko w jednym kraju.
Na Rinca trzeba było kupić bilet do Parku Narodowego, gdzie przy domach ochrony leżały wygrzewające się Dragony. Ale to tylko przedsmak tego, co miało nas spotkać w dzikości. Wędrując po wyspie z przewodnikiem uzbrojonym w kij zakończony rozgałęzieniem, jakby półtora metrowa proca po to, żeby pewnie chwycić za łeb zbliżającego się Dragona. Tak przynajmniej wyobrażałem sobie taką możliwą akcję. Mieliśmy tutaj sporo szczęścia. Nie trzeba było daleko wędrować, żeby zobaczyć w dzikości tego smoka. Niewielki okaz leżał sobie pod drzewem wpatrzony w swoja potencjalną ofiarę. Tą zdobyczą miał być Bawół. Zwierzę o wiele większe i potężniejsze, ale prawa natury tutaj niekoniecznie uzależnione są od wielkości zwierzęcia. Dwa duże gady wylegiwały się w śmierdzącym potoku. Stojąc tak i obserwując cała sytuację. Coś zaszeleściło jakieś 10 metrów od nas. W takim napięciu reakcja jest szybsza od prędkości światła. A wyobrażenia o tym, co może się stać sięgają daleko dalej niż odległość do słońca. Z góry schodził prawdziwy potężny okaz Dragona.
Wyglądał jak jednotonowa jaszczurka z syczącym i wyciągającym językiem jak największy wąż świata razy dwa. Nie wyglądało to sympatycznie, ale nie można ominąć okazji żeby nie zrobić zdjęcia. Zatem moje zakradanie się przyśpieszało puls a głowa cały czas się odwracała czy jest wolne miejsce do ucieczki. Dragon nie robił sobie nic z moich podchodów. Spokojnie i majestatycznie szedł w swoje miejsce celowe. Ja odsuwałem się do tyłu, bo widać jak wyprostował się w moją stronę i obrał sobie taki właśnie kierunek. Ale w pewnym momencie. Stanąłem między groźnym Bawołem i dwoma dragonami. Pewnie panicznie uciekłbym w pierwszym obranym kierunku gdyby nie nasz przewodnik, który pokazywał gdzie teraz stanąć. Licząc na siebie takich sytuacjach można naprawdę się przeliczyć. Człowiek jest gościem kilkugodzinnym na terenie rządzonym przez gady przypominające dinozaury żyjące tylko w tym miejscu i nigdzie więcej na świecie.
Taki Dragon żyje około 50 lat. Potrafi mieć długość nawet do dwóch metrów i ma umiejętność biegania z szybkością 20 kilometrów na godzinę. Poluje nawet na Bawoły, ale tutaj wykazuje się sprytem, żeby nie prowokować walki z potężnym rogatym zwierzęciem robi to tylko wtedy, gdy widzi, że on śpi. Jego największy spryt to umiejętność zakradania i podchodzenia z niespotykaną cierpliwością. Potrafi jak krokodyl nieruchomo w jednej pozycji przebywać bardzo długo. W całej naszej spotkanej sytuacji do niczego nie doszło, chociaż nie ukrywam, że byłbym ciekawy takiej akcji walki Bawoła z Dragonem. Może innym razem uda się upolować taką sytuację.
Idąc dalej spotkaliśmy jeszcze dwa smoki z Komodo. Jednego mniejszego i drugiego największego. Ale ten był zupełnie leniwy korzystając z cienia, jakie dawało mu drzewo. A skwar był tego dnia bardzo okrutny. Po takiej przygodzie wróciliśmy późnym popołudniem powrotem do portu w Labuan Badżio. Pojechaliśmy motorem odwiedzić ks. Stanisława, ale i tym razem nie udało nam się. Był w sąsiedniej miejscowości. Trudno!
Wcześnie rano, taksówką skuterową pojechaliśmy z powrotem do portu, ale tym razem już nie na wyprawę na Komodo, ale na wyspę Sumbawa do Sape. Dużym towarowym promem płynęliśmy okrągłe 7 godzin. Tutaj w Indonezji przy tych odległościach wszystko układa się w długie godziny, albo czekania albo podróżowania bardzo różnymi środkami komunikacji. Takiego komunikacyjnego zróżnicowania nie ma chyba żadny kraj na świecie. Bo każda większa zamieszkałą wyspa ma kilka lotnisk i kilka portów. Ma też jedną albo dwie drogi przecinające wyspę. O więcej jest trudno z jednego powodu, Są to tereny bardzo górzyste. I wielokrotnie mieliśmy okazję widzieć stojące ogromne koparki przy drogach, które rozkopywały skarpy. A transport ciężarowy pomiędzy miastami na wielu wsypach nie byłby możliwy gdyby nie promy i statki. Nasz był załadowany kilkoma ciężarówkami, dwie z jakimś ogromnymi silnikami. Jedna z bananami wyładowana po sam brzeg. A inne po prostu zasłonięte przed spiekotą słońca. Ile wysp przepływają żeby dotrzeć do celu, trudno przewidzieć. Na pewno i nie zawsze jest tylko z jednego burego do drugiego. Czasem płyną i przejeżdżają wyspę i potem znowu płyną i znowu przejeżdżają i tak wokół. Ale jedno w tym wszystkim trzeba przyznać patrząc na ludzi w autobusie czy na statku. Mają ogromną cierpliwość i wielka pokorę wobec warunków biedy, w jakiej żyją. Jakby tym sposobem cenili to, co mają uważając swoją cierpliwością za wielki majątek posiadanie tylu wysp i tak rozległego terenu świata. Ich pokora wobec czasu podróży jest zwycięstwem nad europejską pogonią i ściganiem się z czasem.
Wchodząc na prom szukają sobie dogodnego miejsca i siedzą tam bawiąc dzieci, albo rozmawiając ze sobą albo najnormalniej w świecie kładą się na podłodze i śpią. Warunki wcale nie są żadną przeszkodą ani barierą. W życiu trzeba osiągnąć swoje na tyle na ile się da i na tyle, na ile można. Stając wobec potęgi i wzywać przyrody. Indonezja ocean, morza, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, nieuleczalne choroby jak malaria i ogromnej przestrzeni. Stają wobec zróżnicowania religijnego, co potrafią pokazać z największą klasą jak pokojowo można żyć ze sobą. Nawet, jeśli na Bali dochodziło do kilku zamachów terrorystycznych, gdzie winnymi byli zamachowcy – samobójcy.
Ludzie na promie jak i w większości odwiedzanych miejsc uśmiechali się do nas i pytali skąd jesteśmy. A przecież tym razem w podróży bywało chyba kilkunastu europejczyków. Ale swoją szczerością otaczali swoistą opieką ludzi, którzy przyjechali nauczyć się ich życia. Zobaczyć i przeżyć, co oni mają do zaoferowania w ogromnym zróżnicowaniu kulturowym i mentalnym tego świata.
Do Sape dotarliśmy późnym popołudniem. Od razu czekało na nas kilka autobusów i kilkunastu naganiaczy zachęcających do wsiadania tylko do jego pojazdu. Wszystkie jechały do Bimy. Czyli naszego celu. Tutaj wyszła kolejna zaradność i bezproblemowość Indonezyjczyków. Na pewno w autobusach o niewielkich rozmiarach nie było miejsca dla wszystkich chętnych. Ale udało się zabrać dokładnie wszystkich. Autobus na 20 miejsc da się rozszerzyć do 40. Tylko nie wolno zamykać na potrzebę podróżowania kogokolwiek. To dorabiane krzesełka w przejściu to jedna osoba więcej na przypisanym siedzeniu, to na dachu i takim sposobem nie tylko ludzie, ale ich bagaże dojechały do punktu przeznaczenia.
Tam tylko motorowa taksówka do hotelu i znowu, minął dzień w podróży. Obok naszego hotelu rozlegała się głośna muzyka. Był to wieczorny uliczny targ, gdzie można było kupić ubrania wszelkiej maści i zjeść wszystko, co Indonezja oferuje w oryginale i na szybko.