Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

15. Na Bali

Skuterkiem po wyspie

Z Bimy polecieliśmy znanym nam chińskim samolotem linii Merpati do Denpassar. Oczywiście z międzylądowaniem w Mataram na Lomboku. Tam musieliśmy wysiąść z samolotu na 30 minut i przejść jeszcze raz przez bramki. Stamtąd samolot nawet nie wzbijał się na odpowiednią wysokość, bo to zaledwie 20 min lotu.
Po wylądowaniu pożegnaliśmy naszą parę polsko – włoską. Ewelina to druga polka spotkana naszej trasie. Podróżowała tutaj z Gabrielem, który jest wielkim zwolennikiem nurkowania. Pokazywał nam przepiękne zdjęcia z niższych partii raf koralowych. Trudno nie wzdychać widząc z bliska ujęte kolorowe stworzenia morza. A oprócz tego z bliska sfotografowane małe rekiny robią nie lada wrażenie z pytaniem czy to bezpieczne. Ale jak zapewniają całkowicie bez problemowo można się spotkać z tym drapieżnikiem o takiej wielkości. Niedrażniony nie robi żadnej krzywdy.
Wzięliśmy taksówkę prosząc o zawiezienie do wypożyczalni skuterów, których w każdej części Indonezji są tysiące albo mówiąc dosadnie setki tysięcy. To najpopularniejszy środek transportu w tym kraju. I zresztą bardzo praktyczny, tani i szybki. Skutery różnej maści zagościły na dobre w Indonezji i jak u nas samochód są one najpowszechniejszym środkiem transportu. Zresztą na wyspach mających kilkadziesiąt czy maksymalnie kilka set kilometrów na dwóch kółkach można sprawnie się wszędzie poruszać. I jego praktyczność jest niewątpliwie dostosowana do szerokości dróg i sprawności manewrowania choćby przy wyprzedzaniu, co wyprzedza samochód mimo posiadania większej mocy.
Mieliśmy nasze własne skuterki i w gąszczu tych małych maszyn ruszyliśmy na podbój niewielkiej, ale najpopularniejszej w świecie wyspy turystycznej - Bali. Pierwsze popołudnie to raczej zaznajomienie się z techniką jazdy skuterka i przypatrywanie się jak na drodze robią to lokalni kierowcy. Okazuje się, że wcale nie jest to takie jednolite jak się mogło zdawać. Bo wyprzedzanie z lewej czy z prawej u nas raczej nie jest obojętne. Jadący z naprzeciwka mają ustąpić wyprzedzającemu, jak widać takie panują tutaj zasady. Ale najtrudniejsze było mentalnie przestawić się na lewostronny ruch. Trzeba było się bardzo pilnować żeby nie wjechać pod prąd, o to na początku nie było trudno. Ustawiania się na krzyżówce tak żeby wjechać w swoją stronę należało do nie łatwej łamigłówki. Przyzwyczajenie stwarza oczywistość i odruchowość działania. A w tym przypadku tak nie miało być. Cena pomyłki była bardzo duża, bo bezpieczeństwo. Ale jedno też trzeba przyznać, nawet spod ciemnych okularów lokalni kierowcy świetnie rozpoznawali nowych użytkowników szos i nie znęcali się klaksonami czy wrogimi spojrzeniami. Wszystko raczej bardzo sympatyczne i w duchu, żeby ustąpić.
Niestety Bali nie jest za dobrze oznakowane w informacje kierunkowe, ale jakoś udało nam się wyjechać. Początkowa droga to nie lada gratka, bo wielkości autostrady. A coś takiego w Indonezji widzieliśmy po raz pierwszy. Po godzinnym zmaganiu się z ruchem ulicznym szukaliśmy noclegu. Najlepiej gdzieś na plaży. Zatem skręciliśmy w pierwszą uliczkę w prawo, ale „lokalsi” ze zdumieniem pomachali głowami przy plaży, że tutaj nic takiego nie ma. Następna w prawo i było już inaczej. Ale jak się okazało przy plażach nie stoją tylko hotele, ale i pojedyncze wille do wynajęcia. Kiedy zajechaliśmy do takiej pytając o cenę i możliwość noclegu, ta pierwsza informacja na oszołomiła. Podziękowaliśmy od razu, ale Pan był tak miły, że wskoczył na swój motorek i pojechał nam pokazać gdzie jest tańszy możliwy nocleg w naszym standardzie.
Rzeczywiście nie łatwo było trafić do tego hotelu w stylu hinduskiej świątyni. Było tam już kilku Australijczyków entuzjastów surfingu, bo fale przy tym hotelu były jak dla mnie imponujące. Ich moc i wysokość i przede wszystkim głośne uderzenia i szum, jaki wytwarzały rodziły wyobrażenia o potędze morza. Patrząc na te fale tak rozmawialiśmy o kilkudziesięciu metrowej fali tsunami jak przecież kilka lat temu nawiedziła to miejsce.
Plaża przy hotelu była z czarnego piasku, jakby ziemi wulkanicznej. A wczesnym rankiem gromadzili się licznie tutejsi mieszkańcy żeby coś zbierać z morza. Dla nas było pewne, że jakieś małże. Ale kiedy podeszliśmy bliżej okazało się, że zbierają małe kamyczki a potem przesiewają je jakby chcąc uzyskać specjalną wielkość tego żwiru na budowę.
Wędrując dalej na naszych skuterkach odjechaliśmy od morza w stronę Ubud. Miejscowości słynącej z rękodzieła. Wiele wystaw stylizowanych motywem hinduskim mebli, czy rzeźb dawało się zauważyć w przydrożnych galeriach – sklepach. Niektóre tylko jakby z jednej okrągłej warstwy drzewa. Ale widać, że tutejsi artyści potrafią wiele. A poza tym zaczął się świat świątyń hinduskich, te prezentowały się w każdej miejscowości i nie trudno było je zauważyć przez specyficzne podgięte dachy na zakończeniach i wielość wieżyczek jako swoistego rodzaju kapliczek do składania darów swoim bogom. Tutejsze wioski były skupiskiem domów, bardzo gęsto zabudowanych w jednym miejscu i często otaczał je mur z daszkami stylizowanymi. Jakby przypominało to bardziej Indie niż Bali. Ale właśnie to odróżnia wyspę Bali od innych, że jest ona w większości hinduska, co wymusza styl nawet w budownictwie. A jak widać ludzie pozostają pod silnym wpływem tej religii, bo są bardzo konsekwentni. Zanim dotarliśmy do naszego jeziora Batur przy wulkanie o tej samej nazwie odwiedziliśmy jedną z największych świątyń na wyspie. Trzeba było przepasać się Sari, bo tak nakazuje tradycja i zwyczaj, kiedy wchodzi się do takiej świątyni.
W Penelokan roztaczały się przepiękne widoki na całą dolinę jeziora i zamroczony chmurami wulkan; byliśmy na wysokości około 1000 m.n.p.m. Skręciliśmy w dół do małej wioski Kedisan, gdzie znaleźliśmy nocleg. Ta mała wioska, jak i inne wokół jeziora, zajmują się uprawą małej cebuli, papryki chili i pomidorów. Od samego wjazdu dało się słyszeć dźwięk małych silników pompujących wodę z jeziora żeby nawodnić małe poletka upraw wspomnianych warzyw. Ludzie wszyscy zajęci swoją rolniczą pracą przy podlewaniu, znoszeniu upraw na głowie w okrągłych opakowaniach. Ale mieli czas żeby odwrócić się i choćby uśmiechem czy skinieniem głowy pozdrowić odróżniających się gości. To bardzo miłe i non stop spotykane na naszej trasie po całej Indonezji. A naszym domku noclegowym również cała rodzinka z Australii i oni potwierdzali bardzo wyraźnie przyjazność Indonezyjczyków. Zresztą często tutaj przejeżdżają, choćby ze względu na mała odległość a tym razem planują półroczny pobyt.