Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

16. Ceremonia raz na 5 lat

Barwny tradycyjny pochód

Wieczorkiem wybrałem się do wioski. Jak wspominałem, tutejsze wioskowe zabudowania są bardzo gęste, a wokół rozciągają się pola, na których uprawiają swoje warzywa. Wioska w zastanawiający sposób miała zorganizowany objazd wokół, a przecież droga utwardzana dokładnie przecinała ich zabudowania. Zaintrygowany czymś takim pojechałem do nich. Okazało się, że na środku drogi stoją dwa potężne przenośne ołtarze zbudowane na solidnych konstrukcjach bambusowych. Jak dopytywałem wszystko było zrobione na jutrzejsze ceremonię. W ich małej wioskowej świątyni trwały przygotowania, bo zgromadzeni mężczyźni żywiołowo dyskutowali o jakiś sprawach pokazując przy tym palcami na zgromadzone tam dary, czyli kaczki, kurczaki czy dorosłe koguty. W specjalnych bambusowych kloszach. Nie licząc małych darów z ryżu. I nie sposób odgadnąć dokładnie, co jeszcze przynoszą w darach na ceremonię mieszkańcy wioski. Taki ceremonialny show odbywa się raz na pięć lat i trwa ponad miesiąc codziennie wyznaczając inne ceremonialne rytuały.
Mieliśmy ogromne szczęście trafiając na szczytowy punkt tej tradycyjnej ceremonii. Bardzo wyraźnie było widać ze całą wioska żyje tym wydarzeniem. Na początku odbyła się skromna procesja ze specjalną wioskową orkiestrą, starszymi mężczyznami z wioski w roli jakby kapłanów i kobietami, które niosły dary. W procesji kroczyli też młodzi chłopcy niosąc na ramionach przewieszone na kijach małe gliniane garnuszki a w nich wodę na poświęcenie darów. Procesja szła do małej kapliczki poświęconej jednemu z bogów Hinduizmu poza granicami wioski. Była tam malutka figura na cokole i obudowane półkole jako miejsce dla modlących się pięciu kapłanów i składających dary w imieniu pozostałych. Trzeba przyznać, że robili to z nie małym skupieniem. Małe bambusowe miseczki były napełnione tradycyjnie płatkami kwiatów. Brali je w ręce i maczali w szklankach wody. Rzucając te płatki przed siebie, jakby chcieli je podać swojemu bogowi. Za modlącymi się kapłanami w kilku rzędach usadowiły się kobiety trzymając na rękach zwinięte dary, które niosły ze sobą. Młodzi mężczyźni ze specjalnymi kubkami z wodą stali cierpliwie z boku w jednym rzędzie nie zamieniając w tym czasie ani słowa. Trwało to jakieś 30 minut.
Po tej ceremonii wszyscy przeszli do centrum wioski. A tam wspominane dwa ogromne rusztowania przygotowane do procesji. Przed nimi figury mężczyzny i kobiety tańczące podczas przemarszu. Potem w rzędzie dorosłe kobiety i młode dziewczyny trzymające na głowie dary, które szły ceremonialnie w procesji. Stały w słońcu chyba ze dwie godziny nie spuszczając z głowy swoich darów. Jakby miłe je przytwierdzone wymaganiem tradycji. Ten sznur kobiet dzielił się na te, które trzymały małe dzbanki gliniane z wodą obwiązane kolorowymi wstążkami. Potem kobiety trzymające dary złożone z materiałów służących do ubrania, mydła, pasty do zębów inne rzeczy codziennego użytku. Potem kobiety trzymające na głowie małe klatki ze zwierzątkami, na przykład małe kurczaki. Potem kobiety trzymające dary z kurczaków, ale już w całości opalonych i opieczonych. Taki sznur ciągnął się od granic wioski do samych rusztowań bambusowych, gdzie potem do zamontowanej małej kapliczki na szczycie wkładano materiały z tych darów.
Rozpoczęcie ceremonii to ogromny krzyk i wrzawa. Ogromne podniecenie, jakby coś takiego wydarzało się raz w życiu. Wszyscy młodzi mężczyźni z wioski w jednakowych czarnych koszulkach zaangażowani do niesienia dwóch wielkich ołtarzy z bambusowych konstrukcji. Na tych ołtarzach po zawiązaniu darów na szczycie stali młodzi chłopcy ubrani na biało jakby ze szkoły młodych kapłanów. Na głowach mieli specjalne przewiązki, a w ręku wiotkie kije, którymi wymachiwali w geście zwycięstwa. Poniżej starszy dostojny kapłan, który wcześniej przy kapliczce odprawiał modły. A na samej konstrukcji wielu mężczyzn z butelkami wody. W czasie niesienia nabrali do ust wody i rozpryskiwali po wszystkich, którzy nieśli te ciężkie konstrukcje.
Wszyscy gotowi. Każdy na swoim miejscu. Porządek jakby wcześniej przećwiczony. Kiedy wszystko ruszyło nikt nie zostawał bez roli. Na początku przeszedł korowód z białą płótnem rozwinięty nad głowami kilkudziesięciu ludzi. Okrążył może trzy razy obydwa ruchome posągi na ołtarzach a potem zwinięto płótno i schowano w tym ołtarzu. Orkiestra na samym przedzie a za nią wskazany wcześniej porządek. W wielkiej wrzawie, okrzykach i brawach wszystkich stojących z boku podniesiono konstrukcje z ołtarzami zrobiono kilka okrążeń wokół własnej osi a potem wszystko ruszyło na pobliski cmentarz. Procesja bardzo szybka w krzykach i brawach. Ale barwność tego nie da się opisać. Jakby szczyt święta wioskowego w najlepszym wydaniu z zaangażowaniem dokładnie wszystkich mieszkańców.
Kiedy doszli do miejsca spoczynku zmarłych ustawiono dwa małe stoły, gdzie podeszli seniorzy rodów ze swoimi wyhaftowanymi na płótnach herbami. Jeden z wybranych ludzi świecił je w charakterystyczny sposób kropiąc wodą z glinianych dzbanków. Jak dało się odczytać każdy dzbanuszek miał inną wodę. Bo kropiąc korzystał z każdego a widać było jak ludzi upominali się żeby, z którego pokropił więcej i żeby żadnego nie ominął. Potem wykopano dół i tam składano wszystkie dary dla zmarłych. Było to rzeczy codziennego użytku higienicznego jak wspomniana pasta do zębów, mydło, przyrządy do golenia itp. Potem, co ciekawe zasypywano rytualnie dół głowami. Ludzie schylali się do ziemi zagarniając ziemię głową. To ciekawe i wymowne.
Ostatni rytuał to uroczyste spalenie dwóch ogromnych konstrukcji ołtarzowych. Zbierano drewno i suchą trawę spalono te dwa ołtarze. Trzeb jeszcze wspomnieć, że kiedy procesja doszła na cmentarz i postawili w miejscu przeznaczenia ołtarze to miały one w swojej konstrukcji małą klatkę z ptakiem. Był to moment wypuszczenia ptaków. Jakby wyzwolenie i oddanie wolności zmarłym.
Cała ceremonia miała dwa wątki jak tłumaczył mi człowiek, który urodził się w tej wiosce, ale z rodziną mieszkał w Denpassar. Obecnie przyjechał specjalnie na tą ceremonię. Po pierwsze nawiązywał ceremonia do zmarłych, stad składane w ziemi dary i zakopane. Na końcu ogrodzono je małymi wątłymi płotkami z bambusa i postawiono dwa parasole. Jeden biały a drugi żółty. Drugi wątek dotyczył modlitwy o szczęście dla żyjących. Ta ceremonia to nie tylko opis kolorowego pochodu, ale przede wszystkim emocji, jakie towarzyszył wszystkim uczestnikom. Raz na pięć lat odprawiają coś takiego. My mieliśmy szczęście po prostu trafić na ten dzień.
Pojechaliśmy dalej w stronę Singaraya nad morze. Tam jeden nocleg i na drugi dzień rano w drogę powrotną do Kuty koło Denpasar. Droga na początku była bardzo wymagające ze względu ma wątłą jakość. Ale jadąc przez wioski w centrum wyspy po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć jak wygląda zbiór dojrzałego ryżu. Niewielka roślina ścinana małymi kupkami jest potrząsana o rozłożone pod kątem krótkie może pół metrowe deski gdzie bez żadnego problemu odpadają wszystkie ziarenka. Potem taka plandeka z ziarnem jest zwijana i ziarno przenoszone do suszenia. A cały proces zaczyna się od ciężkiej pracy po Kolna w błocie. Bo przecież ryż na początku wegetacji wymaga ogromu wody.
To koniec tegorocznej wyprawy. Siedząc w ostatni wieczór na korytarzu hotelu spisując wrażenie, jedno tylko można napisać. Szkoda wracać z tego malowniczego i różnorodnego kraju, jakim jest bogata w przyjazność ludzi Indonezja. I za to trzeba im podziękować zachęcając jak najbardziej do wyprawy na wybrane wyspy. Bo wszystkich 18 tys. odwiedzić się nie da. Na jedno myślę, że trzeba będzie wrócić. Tam gdzie żyją jeszcze nieokiełznane przez zachodnią cywilizację plemiona cechujące się kanibalizmem. Mam tylko nadzieję, że Polaków nie trawią.