Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

5. Czerwony Fort Agra

W kierunku słynnego Taj Mahal

Życie naprawdę jest piękne... możesz te moje szybkie wypociny poprawiać literówkami, bo ja jestem za leniwy, a Ty na państwowej posadzie. Siedzę sobie w kafejce internetowej i rozmawiam z ładną panią, która tutaj obsługuje. 200 metrów za moimi plecami jest najbardziej rozpoznawalny indyjski budynek Taj Mahal. Żeby się tutaj dostać jechaliśmy z Bikaneru (bo tam skończyłem swoje opowieści) do Jaipuru nocnym pociągiem. W Jaipurze znaleźliśmy przyzwoity hotel za dobre 300 rupi. Tam panowała ogromna duszność i wielkie słońce. Dało się odczuć na każdym kroku. To co najbardziej utkwiło w pamięci w Jaipurze to fort Amber. Potęga, która powala na kolana, gdy się patrzy na majestatyczną górę obudowaną fortyfikacją- nigdy nie zdobyta. Teraz miałbym chyba podpowiedź do tych, którzy siedzieli w forcie. Odciąć ich od możliwości leżenia w cieniu i na pewno by się poddali! Poza tym sam Jaipur jest stolicą stanu Pandżab i największym miastem tego regionu. Stamtąd pojechaliśmy właśnie do Agry autobusem „de lux”. czyli miało być lepiej i wygodniej. O 8 rano odjeżdża komfortowy autobus. Przyjeżdżając na stacje odjazdu spodziewałem się jakiegoś wypasionego Volvo a tutaj nowsza Tata, bo mniej poobijana, dwupiętrowa. Polega to na tym, że w środku jest jeden korytarz i są szerokie bo tylko 3 rzędy miejsc siedzących a nad głową mamy miejsca leżące. Z jednej strony podwójne a z drugiej pojedyncze. Oczywiście w tym upale jedyną klimatyzacją jest otwarte okno i jadący autobus. Miejsca sporo co jest wygodą, ale widząc wygląd siedzeń - i choć nie jestem wymagający walczyłem ze sobą aby oprzeć głowę- z potu i brudu siedzenie ociekało czarną mazią nałożoną na welurową tapicerkę. Okropność, ale nie da się jechać długo z głową w powietrzu. Po przyjeździe do Agry oczywiście kierowaliśmy się na hotel. Tym razem wskazówką był przewodnik, który się spisał. Jest to nasz najtańszy hotel bo za 500 rupi za dwie noce. (1 usd 47 rupi). Po odpoczynku poszliśmy zdobywać miasto. Zaczęliśmy od czerwonego fortu Agra. Bardzo majestatyczny i potężny a przy tym bił swoją czerwonością, która dodawała mu wigoru i waleczności. Wróciliśmy piechotą chcąc pozaglądać w niektóre zakamarki Agry. Było to wyzwanie, aby poopędzać się trochę od nachalnych rikszarzy, ale czego się nie zrobi dla wolności. Spacerek przez park, który jak na możliwości indyjskie był nawet dobrze zachowany bo nie śmierdziało odchodami tak strasznie a poza tym było kilka miejsca w których chłopcy rozgrywali mecze w popularnego tutaj krykieta. I co ważne dla nas sporo małp w tym parku, które nawet chciały pozować do zdjęć nic sobie nie robiąc z obecności człowieka. Miały raczej postawę, że to człowiek ma schodzić z drogi niż miałoby być inaczej. Potem bardzo miły wieczorek, bo wyszliśmy na dach naszego hotelu skąd rozciągał się piękny widok na Tadż Mahal. Naprawdę niesamowite. Oczywiście zimne piwko w ręce i napawanie się widokiem. Po chwili dołączył do nas Nikol. Francuz, który okazał się bardzo sympatyczną osobą. I tak pewnie przy kolejnych piwkach siedzieliśmy i gaworzyliśmy o Polakach, o nas samych i oczywiście o podróżach pewnie gdzieś do 10 p.m. Bardzo miło nas ucieszył, ale honorowo nie dał sobie wyrwać możliwości i drwinkowanie on nam stawiał. Nicol pracował na - nie pamiętam – wyspie obok Sri Lanki jako przedstawiciel jednego z biur podroży francuskich. Był moim rówieśnikiem. Przyjechał tutaj z Bangladeszu, który bardzo chwalił z gościnności ludzi i pięknej przyrody. I co najważniejsze mówił - nie ma tam turystów a biały człowiek jest większą atrakcją dla nich niż słoń w Warszawie na ulicy.
Noc była bardzo spokojna. Rano zjedliśmy pierwszy raz znana i popularną tutaj Pakore. Nawet to smakowało. Piotrek odmianę wegeteriańską, a ja ziemniaczaną. Trzeba się jakoś ponapychać. Potem poszliśmy zwiedzając słynny Tadż Mahal. Robi wrażenie i historia jego powstania jest pewnie marzeniem nie jednej romantyczki. Potem pojechaliśmy do tak zwanego małego Tadż  Mahal i jeszcze gdzieś…. miejsce mam przed oczami, ale nazwy nie powiem, bo jak zwykle nie pamiętam. Zostało nam tylko sprawdzenie autobusu do Kadżuraho i - o zgrozo! Mamy go o 5 rano. Masakra, trzeba będzie wstać, i co gorsze 12 godzin podroży. Nie wiem jak to zniesiemy w niedziele, ale nie mamy wyjścia - trzeba jechać dalej. Co dalej postaram się napisać, bo lepiej mi się to robi na klawiaturze niż długopisem.