Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

7. Kolejne światynie i łódką po Gangesie

Liturgiczna ceremonia "Arti" oraz obrzęd palenia zwłok

I takie przygody muszą się zdarzać. Nie ma się co martwić. Pogoda jest wymarzona. Miało padać, a tak tylko dzisiaj pierwszy raz w dzień chyba przez godzinkę, ale akurat siedzieliśmy sobie spokojnie na dachu guest housu i jedli coś tam, coś tam - bo nie pamiętam.
Waranasi przywitało niezwykłym klimatem. Rzeczywiście gdybyśmy wyjechali stąd po jednym dniu, nie dałoby się odczuć tego, co dzisiaj myślimy o tym świętym miejscu dla Hindusów. Ale po kolei... poszliśmy na stację w Satnie pociąg planowo miał odjeżdżać o 7:45 p.m., a odjechał prawie o północy. To takie powszechne w Indiach, a oni za grosz nie okazują ani irytacji ani niezadowolenia. Ja natomiast kląłem jak szewc, bo pokazując bilet niejednemu Hindusowi, dla upewnienia żaden nic z niego nie wiedział. Szaleństwo - delikatnie mówiąc. Wydają bilety, a oni nic z tego nie wiedzą. Kazali już nam wsiadać do pociągu w przeciwną stronę tylko dlatego, że miał taką samą nazwę. Najpierw była zapowiedź przyjazdu pociągu o 21, potem 22, potem 22.15, a kiedy przyjechał o 22:30, to odjechał godzinę później. Miejsca jak zwykle obok siebie w drugiej klasie sleeper. Obok dziewczyny z Francji, które też jechały z Kadzuraho. One we trzy na jednym miejscu. W innym wagonie lepszej klasy poznani na peronie Hiszpanie, którzy jechali w północno - wschodnie Indie, aby 22 lipca zobaczyć całkowite zaćmienie słońca. Poopowiadali trochę o tym i widać było, że jadą nieźle przygotowani.
Rano wsiadając w motoriksze pokazaliśmy kierowcy nazwę hotelu, do którego chcemy jechać, ale jak zwykle wszystko wiedzący zawiózł nas do swojego. No cóż, nie ma się co denerwować, ale za 200 rupi - brać co jest. Guest House Ganges - tak nazywał się nasz dom i leżał rzeczywiście niedaleko Gangesu, ale z głównej ulicy trafić do niego w labiryncie ich uliczek to była nie mała sztuka. Wykąpaliśmy się i poszliśmy na miasto, wcześniej z dobroci, szef naszego hotelu, powyjaśniał nam co można zobaczyć w Waranasi. Zaczęliśmy od świątyń. Trochę mam ich już dość, bo wszystkie jak dla mnie podobne. Potem pojechaliśmy za 150 rupi motorikszą zobaczyć fort zamieniony na muzeum, gdzie znajdują się zbiory bogatego maharadży z Waranasi. Następnie do ciekawego kompleksu uniwersyteckiego, gdzie stała bardzo ładna i zadbana, jak na ich warunki świątynia. Tutaj trzeba przyznać, że były najładniejsze dziewczyny w całej naszej podróży. Chyba do tego uniwersytetu był casting, a nie egzaminy... Potem oglądaliśmy liczne świątynie, a nazw nie ma co wymagać ode mnie, bo i tak nie zapamiętam. Wieczorem zjedliśmy obiad i planując rozsiąść się na piwko zdecydowaliśmy jednak, by pójść zobaczyć codzienną liturgiczną imprezę „arti”. W sobie właściwy sposób kilku może duchowych albo tylko showman-ów machało swoimi rzeczami w różne strony, a przy tym towarzyszyła im przez godzinę muzyka, śpiew i bicie dzwoneczków - jest to niewątpliwie interesujące, ale trzeba znać te przedmioty i wymowy gestów. Jak powiedziałem imprez było kilka, my wybraliśmy największą. Potem mała kolacyjka i spanko, gdyż na piąta rano byliśmy umówieni na łódkę, aby 2 godziny popływać po Gangesie. Niestety wschodu słońca nie udało się zaobserwować bo chmury przysłoniły niebo, ale spacer łódką był niewątpliwie ciekawy. Jedząc chyba pierwsze śniadanko na naszej trasie, nie śpieszyło się nam, gdyż niemiło zaniosło się na niebie i zaczęło padać, ale południe było już słoneczne. Jako że zobaczyliśmy już prawie całe Waranasi i widzieliśmy też to, co dla mnie było najciekawsze - palenie zwłok, wybraliśmy się na spacer wzdłuż Gangesu, by jeszcze raz zobaczyć rytuały palenia zwłok. Siedząc i obserwując przez prawie dwie godziny jak robią stosy, wnoszą rytualnie ciało wpierw obmywając je w Gangesie, a potem kładąc na stosie tak, aby głowa wystawała. Co bogatsi kupowali więcej drzewa i zwłoki były przykryte, ale niestety biedniejsi ludzie palili się przy paru polankach. Ogień musi się palić na stosie minimum trzy godziny a zapach palonego ciała jest nie do opisania. Zapytałem Piotra jak się na to zapatruje, bo ja z racji zawodu często uczestniczę w pogrzebach. Jednak widok wyrzucanych prochów ludzkich do Gangesu, sposób układania stosu, widoczne ciało, które się pali, nogi, ręce które krzywią się pod wpływem temperatury jest zatrważający. Poza tym Ganges jest ich świętą rzeką, wrzucają tam prochy ludzkie, niżej kąpią i myją się dzieci, gdzieś pod krzakiem mężczyzna przykucnięty załatwia twardą potrzebę, jeszcze niżej stado krów w wodzie chłodzi się, a wzdłuż brzegu rozstawieni ludzie z praniem. Ciekawie dostępna świętość. A mycie zębów w tej wodzie jest nie lada wyczynem, co było częstym widokiem. Ghata bo tak nazywa się miejsce, gdzie palą te zwłoki  jest niesamowite. Niestety nie można tam robić zdjęć, ale to przechodzi ludzkie pojęcie. Jednak ich marzeniem jest być spalonym w Waranasi i wrzuconym do wody. Nie palą tylko małych dzieci i kobiet w ciąży oraz świętych mężczyzn, te ciała wrzucają w całości do rzeki. Jak opowiadał nam hotelarz, ludzi na starość przyjeżdżają do Waranasi i żyją żebrząc na ulicach, bo tutaj chcą umrzeć, żyją w nędzy, ale żyją tym marzeniem bycia z ich bogami. Niektórzy przyjeżdżają tutaj popełniać samobójstwa. Niewiarygodne, co krzywa idea świętości robi z człowiekiem.
Teraz już pakujemy się na wieczorny pociąg o 00:30 i jedziemy go hm.... trzeba mieć głowę do nazw,  ale w każdym bądź razie już do granicy z Nepalem. Jutro powinniśmy zwiedzać Chitwan Park w Nepalu. Zatem do zobaczenia i usłyszenia.
Ps. Dzięki za sms żyjemy i mamy się dobrze. Podroż przebiega zgodnie z planem i jest niezwykłą chociaż mam dość tych miast i tęsknię za parkiem i jazdą na słoniu. Do zobaczenia.