Jedna idea, jedna pasja, wielu ludzi...

Ponad 40 tysięcy zadowolonych klientów

ORŁY TURYSTYKI 2020 - Ocena 9.8/10 w oparciu o opinie klientów

Powrót na stronę główną biura podróży.
biuro@matteotravel.pl
Rzeszów, ul. Władysława Reymonta 12a

8. Balikpapan

Z dala od miastowego zgiełku

Do Balikpapan przylecieliśmy nocą, zatem nie było żadnej alternatywy jak wziąć taksówkę z lotniska i pojechać do hotelu wskazanego przez taksówkarza. Trzeba było tylko określić cenę, do jakiego hotelu chce się jechać i mniej, więc gdzie ma być położony w centrum czy poza. Zależało nam bardziej na centrum. Ale jak się okazało z przedziałem cenowym, jest wielu chętnych na nasz standard i hotele były pozajmowane. Trafiliśmy do hotelu Aqiu w samym centrum miasta. Mimo późnej pory trzeba było jeszcze pożywić się kolacją, bo byliśmy bardzo głodni. W sąsiedztwie naszego lokum była mała tradycyjna indonezyjska restauracja prowadzona przez trzy młode dziewczyny. Ale do zamówienia znalazła się i czwarta, która obsługiwała obcokrajowców jak się domyślam, bo od razu zawołano ją z zaplecza. Tradycyjnie ja „chickena” a Krzysiek „fisha”. Wszystko było przygotowywane na widoku i przynajmniej wiedzieliśmy, że jest świeże. W czasie posiłku towarzyszyła nam głośna muzyka coś jakby indonezyjskie disco polo. A do tej muzyki zaczepnie wobec nas tańczyła mała dziewczynka uśmiechając się przez cały czas w nasza stronę. Po swoich tanecznych pokazach przeszła do fotografowania nas, ale nie była tak dyskretna jak jej zależało. Natomiast na gesty przywoławcze, że bez problemu zrobimy sobie zdjęcie razem reagowała tuląc się do jednej z kucharek. Na koniec jednak podała rękę. Śmieszna sytuacja, ale po raz kolejny dowodząca, że nie ma tutaj za wiele białych, a przynajmniej nie jadają w takich restauracjach.
Balikpapan wydawało się miastem nad wyraz nowoczesnym i o wiele czystszym niż Jogyokarta czy inne mijane miasteczka. Pewnie jest to wynik bardziej zamerykanizowania tego terenu przez obecność ludzi pracujących w korporacjach naftowych. Indonezja jest bodajże trzecim na świecie eksporterem ropy naftowej a na Borneo wydobywa się jej spory procent tego eksportu. Stąd większe firmy naftowe mają tutaj swoje oddziały.
Borneo jest trzecią, co do wielkości wyspą na świecie i największą w Indonezji. Ale zamieszkuje ją jedynie 7 % populacji tego wyspowego kraju. Reszta to dżungle, które są trudne do przemierzenia i pewnie jeszcze trudniejsze do okiełznania pod uprawę. Wilgotność i spore opady przez pół roku pomagają takiej charakterystyce wyspy. Dlatego dla śmiałków i odkrywców wciąż pozostaje jednym z naczelnych celów eksploracji. Można tutaj wędrować z maczetą i przecinać drogę puszczy. Można śmiało penetrować wielkość rzek po same źródła okrywając bogactwo wodne przecinające dżungle. Żyje tutaj pewnie cały atlas zwierząt lądowych i pewnie nie wiele mniej z ryb.
Rano daliśmy sobie czas na leniuchowanie i odrobienie niedospania. Zwlekając się po dziewiątej rano z ogromnym trudem z miękkiego łoża, zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy dopytywać o chętnych w pomocy do turystycznej penetracji wyspy. Jak zwykle z tym nie ma żadnego problemu, bo szef hotelu wyjął telefon i zadzwonił do znajomego przewodnika. Kazał tylko zaczekać godzinę na niego. Rzeczywiście z zegarkiem w ręku zjawił się młody człowiek, który jak by się zdawać mogło o możliwościach zwiedzania Borneo wiedział wszystko albo prawie wszystko. Zaproponował swój program, ale dla nas wydał się za długi i bardzo wymagający jak przynajmniej na moją kondycję. Ale po chwili rozmowy doszliśmy do porozumienia, co będzie najbardziej odpowiednie na naszą kondycje. I znowu ta sama historia, samochód był na telefon.
Pojechaliśmy do portu i wsiedliśmy do małej łódeczki, żeby popłynąć na deltę rzeki wpływającej nieopodal do oceanu. Nabrzeże to duży port ze stacją do napełniania ogromnych tankowców w ropę. Nie dało się tego pominąć nawet powonieniem. Poza tym woda w nabrzeżu była czarna jak ropa. Co pewnie jest ubocznym skutkiem tutejszej rafinerii. Dalej parking zdezelowanych starych nieużywanych statków, które lata świetności mają już za sobą. A w sąsiedztwie nadbrzeżna wioska zbudowana na palach, bo wiele z domostw zachodzi w morze. Wygląda to z daleka jak las drzew powpinanych w wodę. Zresztą domy bardzo skromne i świadczące o tym. Ze mieszkają tutaj ludzie raczej ubodzy. Nasz kierowca łodzi podjechał pod jakiś taki morski budynek i krzycząc zaczął budzić śpiącego człowieka przy oknie. Okazała się ze jest to stacja paliw dla łódeczek. Podał mu wąż i zatankowaliśmy. Płacąc za paliwo włożył pieniądze do wiaderka i liną paliwową ekspedient wciągnął sobie. To samo z wydaniem reszty.
Kiedy zaczęła się rzeka, zaczął się też zmienić kolor wody na bardziej brązowy. I pewnie tak jest w całość tej rzeki. Tak śmiało płynęliśmy sobie a rzeka prezentując ostre zakręty, gdzie trzeba było maksymalnie zwalniać zaczęła się zwężać. Aż do momentu gdzie spokojnie zwalone drzewo leżało od brzegu do brzegu. Taka podwodna przeszkoda rozwaliła coś w silniku naszej łodzi. Silnik zgasł a kierowca zagadnął po swojemu, co pewnie nie koniecznie musiało mieć brzmienie cenzuralne, tak sądząc po jego minie. Zdjął buty i spodnie i stanąwszy na brzegu zaczął grzebać w narzędziach. Jego kombinerki pewnie nie były używane z 10 lat skoro chwilę zeszło je otworzyć. Ale udało się naprawić wiertło silnika. A do naprawy posłużył filtr od papierosa. To ciekawy zastępczych części i jeszcze ciekawszy sposób naprawy silników yamachy. Ale nie ważne jak ważne, że się udało. Poziom wody był bardzo niski stąd nie dało się dalej płynąć, ale po jakiś kilkuset metrach wiosłowania wróciliśmy do bazy hotelowej.
To ciekawe, że nie tak daleko od miasta, a tak urokliwe miejsce przy rzece. Jakby pierwsze liźnięcie jakiejś dzikości. Jakby brama wstępna do przestworzy dżunglowej możliwości Borneo. Niech te słowa nie będą przesadą, ale takie się ma wrażenie, kiedy wypłynie się z miastowego zgiełku do wąskiej rzeczki, która zaczyna się daleko w dżungli przemierzając setki kilometrów z zachodu na wschód wyspy. Mijając pewnie nie jedno plemię żywiąc ich swoim bogactwem ryb i dając możliwość picia wody i kąpania się. Poza tym bujna roślinność nabrzeżna nie pozwala spać wyobraźni. O tyle jest to łatwiejsze, że bujność tej roślinności jest bardzo zielona. Więc wystarczy sobie tylko dopowiedzieć, co jest kilka kilometrów dalej.
Balikpapam jest miasteczkiem nadbrzeżnym, więc poszliśmy spróbować owoców morza, ale o godzinie 16 niewiele jest czynnych restauracji żeby podać świeżo smażone krewetki. Ale jednak się udało. Wypić świeże soki bezpośrednio robione z owoców na naszych oczach. Smak wciągający i chciałoby się wypić jeszcze bardzo wiele tych szklanek, ale ten sok jest bardzo syty i niestety nie da się za wiele. Po jednym takim soku czuje się jakby człowiek zjadł pół obiadu.